Tegoroczne wykopki były wyjątkowe i to w całym tego słowa znaczeniu. Pogoda była ładna. Było sucho i stosunkowo ciepło, ziemniaki były duże i dobrze się je zbierało. Humory nam dopisywały, wszystko robiliśmy na wesoło. Ale nie o tym chcę pisać. Wspomniałam, że nie były to zwyczajne wykopki. Po pierwsze na pole nie jeździliśmy przez cały czas z naszą wychowawczynią, gdyż p. prof. Loroch zachorowała.

 

ROK  SZKOLNY 1981-1982

 

Ziemniaczane  zbiory

Po drugie zbieraliśmy ziemniaki na....kartki. Po prostu za każdy koszyk dostawaliśmy karteczkę, żeby było wiadomo, ile każdy zebrał. Śmieszyła nas trochę ta biurokracja. Wychowawcy mieli tylko z tym kłopot, my biegaliśmy po kartki i nic to specjalnie nowego nie wniosło. Bo przecież zarobki za te szkolne wykopki są tak niskie, że naprawdę nie robi różnicy czy się dostanie.

Ale trudno: zarządzenie to jest zarządzenie i nie ma dyskusji. Zresztą chodziło przecież o to, żeby było sprawiedliwie. Niestety ten kto to wymyślił nie bardzo zastanawiał się jak to będzie wyglądać w praktyce.

Pocieszam się tylko myślą, że:

,,Zawsze znajdą się Eskimosi, którzy wypracują dla mieszkańców Konga wskazówki zachowywania się w czasie olbrzymich upałów.

Głównym wydarzeniem wykopkowych czasów był bojkot pracy w wolną sobotę. Od początku tego roku mamy wolne soboty. W tą sobotę mieliśmy jednakże jechać na wykopki. Na początku było mówione, że to dobrowolne, ale w piątek wszelkie wątpliwości się rozwiały. Mieliśmy obowiązkowo stawić się w sobotę. Tak też się stało. Przyszło tylko kilka osób, które jechały w innym autobusie i nie słyszały całej rozmowy.

Nie pojechaliśmy na wykopki- nie dlatego, że panowała wtedy strajkomania. Przyczyna była znacznie bardziej skomplikowana. Był to nasz protest przeciwko potraktowaniu nas jak smarkaczy z którymi nie można po partnersku porozmawiać i wspólnie zadecydować-można im tylko kazać.


Andrzejki

Wszystko było jak każdego roku. Wróżby, lanie wosku, zabawa, ale w tym nie było nic wyjątkowego. Dlatego nie jest chyba konieczne, żeby się nad tym zatrzymywać. 31 listopada nastraja refleksyjnie. W życiu każdego zespołu przychodzi taki moment, że trzeba się zatrzymać na chwilę i popatrzeć w przeszłość. Zgraliśmy się ze sobą, mimo, że zawsze twierdzimy, że tak nie jest. Polubiliśmy się też troszkę. Na pewno trudno będzie nam się rozstać. Ale stop, trzeba iść naprzód, jeszcze dużo przed nami.


Bal  Karnawałowy

Już stosunkowo dawno wiedzieliśmy, ze będzie my organizować zabawę karnawałową. Ale jak to zwykle bywa wzięliśmy byka za rogi dopiero, gdy został nam tydzień czasu. Zrobiliśmy zebranie klasowe, na którym trzeba było ustalić wszystkie szczegóły balu. Od razu na początku zdecydowaliśmy, że będzie to zabawa w formie dyskoteki. Nie mogliśmy jednak na tym poprzestać, bo zabawa karnawałowa musi się czymś wyróżniać od normalnego dysku. Zaczęliśmy się zastanawiać co jeszcze co jeszcze można by zrobić. Ktoś zaproponował, żeby urządzić ,,bal u Cezara”, kto inny powiedział, żeby chłopcy w krótkich spódniczkach zatańczyli ,,Jezioro łabędzie”. Było przy tym mnóstwo śmiechu, ale zeszliśmy na ziemię. Nie jest łatwo przecież zrobić coś takiego. Postanowiliśmy więc, że będą tradycyjne konkursy. Teraz zaczęliśmy sobie przypominać wszystkie znane konkursy, ale wydawały się nam one zupełnie głupie. Ponadto w końcu nawet zdanie, że wszystkie konkursy są idiotyczne. Po tej burzliwej naradzie zdecydowaliśmy się na konkursy, które się mniej więcej wszystkim podobały. Przeprowadzić je miały Beata i Kasia. Nadszedł dzień karnawałowej dyskoteki. Dyskoteka była świetna, bo prowadził p. Całkowski. Konkursy wplotły się w ulubione przeboje i nawet nam się podobały. Wszystko wiec (wplotło) wyszło. Nie zbłaźniliśmy się przed całą szkołą.


Prima  Aprilis

3b nie mogłaby puścić płazem takiego dnia jak 1 kwietnia. Oczywiście trzeba było coś zorganizować. Od pomysłu niedaleko do czynu (szczególnie w takiej sytuacji). Było więc tak, jak być powinno: śmiech, żart, trochę muzyki i dobra zabawa.

Na dwóch pierwszych matmach zrobiliśmy w klasie kawiarenkę. Przynieśliśmy różne specjały do jedzenia i picia. Dziewczyny porobiły sobie śmieszniaste fryzury. Dużo osób się poprzebierało. Karola naśladowała Korę (tylko Manamu nie było!) Było wesoło.

Następnie był język francuski. Gosia Nowak naśladowała nasza wychowawczynię. Przyniosła sobie ogromne pilniki i piłowała nimi paznokcie (nieraz nasza wychowawczyni postępuje w ten sposób) czemu to towarzyszył nieziemski zgrzyt nagrany na magnetofonie. Poruszała się i mówiła tak podobnie do pani profesor, że nie można się było powstrzymać od śmiechu. Na język rosyjski chłopcy przynieśli gitary. Pograli trochę, pośpiewali i nauczyli nas dwóch świetnych piosenek.


Jedziemy  na  sadzenie  lasów

Na pewnym apelu harcerskim nasz druh p. Barton ogłosił, że organizuje się akcję sadzenia lasu. Klasa biorąca udział w tej akcji miała dostać w nagrodę 1 dzień biwaku. Zgłosiła się nasza klasa i 3a.

Jeździliśmy tam popołudniami po szkole i raz w wolną sobotę. Sadziliśmy małe drzewka lecz myślami byliśmy już na biwaku. Pogoda była śliczna. No i wyjeździliśmy sobie dwa biwakowe dni. Wprawdzie nie cztery, ale zawsze biwak pewny.


Biwak  jakiego  nie  było

Tradycją w naszej szkole stało się, że każdego roku klasy trzecie wyjeżdżają na wycieczkę. Ten rok był trudny, nie mieliśmy zbyt dużo pieniędzy. Postanowiliśmy, że pojedziemy na biwak. Już w chwilę po tym byliśmy z tego projektu bardzo zadowoleni. Mieliśmy w zapasie 2 dni wolne na biwak, które zdobyliśmy za sadzenie lasu, no i oczywiście dni za wycieczkę. W naszej szkole jednak szuka się  trudności tam, gdzie ich nie ma. Gdyby nie nasza wychowawczyni, mielibyśmy te wolne dni w mocno okrojonym stanie, a tak dostaliśmy je w całości.

Początkowo chcieliśmy jechać do Lipczynka, ale to nam nie wyszło. Postanowiliśmy, że pojedziemy nad Brdę. Pogoda nie była raczej rewelacyjna, trochę nawet padało, ale za to humory mieliśmy tak świetne, że rekompensowały one nieżyczliwość aury. Na obiady chodziliśmy do Przechlewa. W drodze zawsze śpiewaliśmy i żartowaliśmy. Było wesoło!

Ognisko było tylko dwa razy, w dwa pierwsze wieczory i to tylko jedynie dzięki dziewczętom, chłopcy nie raczyli  przynieść nawet gałązki.

Dziewczyny się w końcu zbuntowały i powiedziały, że w takim razie ogniska nie będzie w ogóle. Trzeba jednak było coś w te długie wieczory robić. Bo co to byłby za biwak, na którym wszyscy idą spać o dwudziestej. Organizowaliśmy więc sobie wieczory w takim jakby ,,domku” który był parkietem z dachem. Włączyliśmy magnetofon lub radio, przynosiliśmy jedzenie i robiliśmy dyskotekę. Chodziliśmy spać najczęściej o 3 lub 4 nad ranem. Za to następnego dnia pani profesor Loroch, która przychodziła po nas na obiad, robiła dopiero w rezultacie pobudkę, było to o 13.30.

Najfajniejsza jednak była zielona noc. Przyszliśmy wszyscy z ,,domku” na pole namiotowe, bo zdawało się nam, że ktoś się tam kręci. W pewnej chwili Jola dostała w rękę jakimś małym kamyczkiem. Byliśmy pewni, że w lesie jest jakaś ,,przechlewska” banda i mieliśmy porządnego stracha. Chłopcy z panem Adamem i panem profesorem Harabaszem postanowili iść do lasu. My uciekłyśmy do jednego namiotu. Za chwilę chłopcy przyszli i powiedzieli, że jest już po wszystkim. Wyskoczyłyśmy uradowane z namiotu i zaczęliśmy im dziękować. Nagle w ,,domku” zapaliło się światło. Przed oczami mignęli nam dwaj osobnicy, którzy biegli w stronę światła. Za chwilę światło zgasło. Teraz dopiero mieliśmy stracha. Widzieliśmy wyraźnie dwóch osobników, którzy szli w naszym kierunku zasłaniając się parasolem. Stałyśmy jak sparaliżowane. Chłopcy milczeli. Parasol się odsłonił i zobaczyliśmy dwóch starszych kolegów, którzy przyszli nam zrobić kawał. Musimy przyznać, że im się udał. Ale był odrobinkę niebezpieczny. Jeden z tych kolegów mógłby nie wyjść cało z tego zamieszania gdyby się w porę nie odezwał.

Teraz postanowiliśmy, że zrobimy kawał profesorom. Postanowiliśmy schować im samochód. Wspólnymi siłami przenieśliśmy go za domek campingowy znajdujący się w pobliżu campingu, w którym kwaterowali nasi profesorowie. Oczywiście nie poszło to nam tak łatwo, przeszkodą był np. pies pani profesor Milewicz, który strasznie szczekał kiedy podchodziliśmy do samochodu (oczywiście podchodziliśmy kilkakrotnie). Ale najlepiej ubawiliśmy się reakcją pana Adama, który zauważył zniknięcie samochodu. Cały proces poszukiwania samochodu był dla nas jedną wielką zabawą.

Nad ranem grupa najbardziej wytrwałych nocnych dusz pospuszczała ,,śpiochom” namioty i urządziła im przejażdżkę i karuzelę w namiocie.

Niestety Ania obraziła się i poszła pieszo do Przechlewa w nieznanym celu. Była wściekła za ten kawał. To nie było przyjemne zajście. Każdy chciał tylko przecież dobrej zabawy. Nie popisaliśmy się też na końcu. Każdy pojechał do domu i z panią profesor Loroch zostało tylko kilka osób. Wyglądało na to, że to nasza wychowawczyni ma sama zdać sprzęt 3a i uprzątnąć pole namiotowe. Było nam przykro, że to tak głupio wyszło.

Ale ogólnie rzecz biorąc biwak był świetny. Wszyscy jednomyślnie jesteśmy zdania, że jest to zasługa naszej wychowawczyni. Dała nam pełna swobodę i w ogóle była tak wspaniała, że...brakuje słów.



Wykaz osiągnięć naszych uczniów. Wykazy sporządzone w podziale na lata szkolne.

Osiągnięcia

Zestawienie realizowanych lub współrealizowanych przez szkołę projektów.

Projekty

Podpisane przez szkołę wielopłaszczyznowe porozumienia o współpracy.

Współpraca

Uroczystości, akcje, imprezy, konkursy - organizacja życia szkolnego.

Organizujemy

W GALERIACH

Pomiar smogu